Moja pierwsza wyprawa rowerowa :-) 1989 r. Trasa zrobiona zwykłymi kolarzówkami. Wtedy niebyło jeszcze górali. Przebieg trasy odtworzony z pamięci, toż to było już prawie 23 lata temu :-)) Na wakacjach tegoż roku wraz z moim kumplem postanowiliśmy sprawdzić sprzęt i siebie samych. Postanowiliśmy wyjechać na swoją pierwszą kilkudniową wyprawę rowerową. Trasa miała przebiegać początkowo Pogórzem Wielickim a potem miało się okazać co dalej. Pierwsze pakowanie nie było rewelacyjne. Właściwie oprócz moich doświadczeń w pieszych wyprawach turystycznych po górach nie wiedziałem co nas może spotkać na rowerach. Wzieliśmy właściwie tylko to co niezbędne, czyli śpiwory, namiot, karimaty, trochę żarcia i dużo sznurka do powiązania tego wszystkiego razem. Jak się potem okazało po pierwszych wertepach trzeba było oczywiście wiązać na nowo wszystko inaczej. Wyglądaliśmy raczej jak osadnicy z tobołami z każdej strony. Ale chęci pozostały niezmącone. Po drodze odwiedziliśmy starego kumpla ze szkoły przesiadując u niego pół dnia i zajadając sie świerzymi czereśniami. W końcu poszlismy po rozsądek i wreszcie wyruszyliśmy w dalszą wędrówkę. O ile pamiętam trasa biegła z Wieliczki poprzez Gdów, potem jakimiś drogami polnymi w kierunku Tymbarku. Pod wieczór zaczęliśmy się zastanawiac nad miejscem noclegowym. Przyszło nam do głowy że chyba dobrze będzie zapytać tamtejszego księdza o możliwość rozbicia namiotu na plebani. Tam chyba przecież byłoby bezpiecznie. Szukając długo księdz zauważyliśmy dziwne jak dla nas obrzędy. Do proboszcza przychodziły różne panie i po kolei wykonywały chyba stałe jak dla nich czynności, czyli sprzątanie, czyszczenie, pranie itp. Wyglądało na to, że każdy z tej wsi musiał coś u księdza odpracować. My byśmy sie tak nie dali wykorzystywać ale cóż, co kraj to obyczaj. nie spodobało nam się to, bo przecież chyba każdy potrafi sam o siebie zadbać. Potem się okazało, że ksiądz należy jednak do osobników mających bardzo wysokie mniemania o sobie. Oczywiście nie było mowy o rozbiciu namiotu w parafialnym ogródku bo by się księdzu trawa zmięła. Odesłał nas po prostu z kwitkiem. W zasadzie nie mając wyboru chodziliśmy po wsi szukając jakiegoś przyzwoicie wyglądającego domostwa. Trafiliśmy na bardzo miłą rodzinkę. Następnego dnia w pięknej pogodzie wyruszyliśmy na skróty przez Beskid Wyspowy do Kamienicy Za Szczawą zaczął się morderczy podjazd do Mszany Dolnej. Po długim podjeździe wreszcie mogliśmy pognać w dół Po drodze okazało się, że w ferworze prędkości wypadła mi z roweru karimata i chłopaki jadący za nami samochodem nie mogli nas dogonić, żeby oddać nam za przysłowiowe pifko karimatę. Przelecieliśmy Mszanę, pomknęliśmy w kierunku Rabki i dalej na Chyżne. W Jabłonce zaczęliśmy ponownie szukać noclegu. Trafiło nam się spore gospodarstwo i ponownie mili ludzie. Kolejny dzień wstał pochmurny. W lekkim deszczyku poszusowaliśmy na przełęcz Krowiarki. Na podjeździe minęli nas dwaj brytyjczycy zjeżdżający w dół na świetnie przygotowanych rowerach z ekwipunkiem. Popatrzyli na nas z litością dając na do zrozumienia, że czeka nas coś strasznego. Nie zrażeni tym drałujemy coraz wolniej pod górę. Po sporej męczarni dojeżdżamy wreszcie na przełęcz i robimy wyżerkę. Potem już tylko w dół ! Pofrunęliśmy do Zawoi. Tam odbijamy w lewo z powrotem do góry w kierunku Małej Babiej. Dojeżdżając prawie do ostatnich domów zaczynamy szukać miejsca na biwak. Ponownie udaje się ulokować u miłych ludzi. Dają się umyć, kupujemy świerze mleko i spać. Poranek wstaje słoneczny. Pakujemy bagaże i zabieramy rowrery w ręce pchając je cały czas po coraz stromszym podejściem. Pamiętajcie, że wtedy to były zwykłe kolarzówki a wyprawa była czysto górska.


1: Rowerem po beskidach
Ver detalle
2: Pierwszy biwak
Ver detalle
3: Drugi biwak
Ver detalle
4: Trzeci biwak
Ver detalle


Lugares de interés (POIs) del Mapa

1: Rowerem po beskidach


Más sobre Rowerem po beskidach

2: Pierwszy biwak


Más sobre Pierwszy biwak

3: Drugi biwak


Más sobre Drugi biwak

4: Trzeci biwak


Más sobre Trzeci biwak

Comentarios

comments powered by Disqus